313. "Nie mam weny do romantycznych bzdur", czyli "Córka z Werony" Christina Dodd
A gdyby tak Romeo i Julia przeżyli? I gdyby mieli córkę tak różną od nich samych, twardo stąpającą po ziemi? Takie pytania musiały pojawić się w głowie Christiny Dodd, kiedy zaczynała pisać Córkę z Werony. Właśnie to, w jaki sposób autorka przedstawi dalsze losy najsłynniejszych kochanków i co wymyśliła dla ich najstarszej latorośli, zachęciło mnie do poznania tej książki. Zapraszam na kilka słów o tej niedawno wydanej komedii romantycznej z nutą kryminału i powieści historycznej.
Tytułową córką z Werony jest Rosalina (zwana Rosie), najstarsze dziecię znanych kochanków – Romea i Julii. Dziewczyna ma już prawie dwadzieścia lat, a do tej pory nie wyszła za mąż, uchodzi więc już za starą pannę. Nie żeby nie miała adoratorów, wręcz przeciwnie – jako piękna córka słynnych Montekich była zaręczona już kilkakrotnie, jednak traf chciał, że zaręczyny kończyły się fiaskiem, bo amanci nagle zakochiwali się w kimś innym. Zostaje zaręczona po raz kolejny, z okrutnym księciem Stefano, który dopiero co pochował trzecią żonę. Na balu wydanym z okazji tego nowego związku mężczyzna zostaje jednak zabity, a podejrzenie pada na Rosie. Kto jest mordercą? I jaki ma to wszystko związek z córką Romea i Julii?
Po tej lekturze mam mieszane uczucia – czytało mi się ją dobrze, pewne rzeczy mi się w niej podobały, ale mam też nieco uwag krytycznych. Zacznę jednak od tego, co mi w tej lekturze odpowiadało, a mianowicie od pomysłu autorki. Całkiem zgrabnie poradziła sobie ona z wyjaśnieniem, jak do tego doszło, że Romeo i Julia przeżyli, ba, że założyli rodzinę i doczekali się siódemki dzieci. Podobały mi się też rozwiązania fabularne, jakie zastosowała przy tej opowieści – wyjaśnienie sprawy morderstw (tak, było ich więcej, wręcz trup ścielił się gęsto na kolejnych stronach!) oraz wątek miłosny były ciekawe, nawet lekko zaskakujące. Nie jest to oczywiście żadna ambitna książka, ale historia w niej opowiedziana w kategorii lekkich komedii romantycznych (autorka sama stosuje to określenie do swojej powieści) z wątkami kryminalnymi, osadzonych w czasach minionych, prezentuje się całkiem przyzwoicie.
Główna bohaterka, Rosalina, może nie jest zbyt błyskotliwa (wbrew temu, co sama o sobie myśli i co próbuje przekazać autorka), za to impulsywna a zarazem twardo stąpająca po ziemi, jest też czasem sarkastyczna i wydaje się nieczuła na romantyczne porywy serca, przez co stanowi ciekawy kontrast do roznamiętnionej, lirycznej i chaotycznej rodziny Monteki. Jest też taką postacią, której łatwo kibicować, nawet jeśli robi coś głupiego, której perypetie śledzi się może nie z zapartym tchem, ale z ciekawością. Inni bohaterowie nie są zbyt szczegółowo opisani, ale wśród nich interesujący wydaje się książę Eskalus, który dość mocno namieszał w całej opowieści. Swoją drogą, ta postać to ukłon w stronę oryginalnej historii Romea i Julii, w której pojawił się jego ojciec noszący to samo imię. Z tamtego klasycznego dramatu autorka zapożyczyła też postać ojca Laurentego oraz piastunki Julii, która teraz jest sprzymierzeńczynią Rosie.
Jak wspomniałam, nie wszystko mi się jednak w tej książce podobało. Przede wszystkim, zabrakło mi klimatu dawnych czasów. Zdaję sobie sprawę, że właściwie nie wiadomo, kiedy dokładnie rozgrywała się oryginalna historia Romea i Julii. Przyjmijmy jednak, że w czasach Szekspira, czyli tak gdzieś w drugiej połowie XVI wieku, oczekiwałam więc, że w czasie lektury w jakiś sposób będzie czuć, że losy bohaterów rozgrywały się kilkuset lat temu. Niestety, autorce nie udało się zbudować tego klimatu, głównie przez – i tu dochodzimy do drugiego zarzutu – język i styl, w jakim opowiedziała o Rosie i jej perypetiach. Otóż mamy tu bardzo współczesny, potoczny język, bez żadnej stylizacji, a nawet bez finezji, za to z niewybrednymi żartami w iście amerykańskim stylu. I nie chodzi mi o to, że chciałabym, żeby pani Dodd zaprezentowała tu język sprzed kilkuset lat, ale żeby brzmiało to trochę bardziej starodawnie, jeśli mogę to tak ująć. Nie wiem też na ile to kwestia stylu autorki, a na ile tłumaczenia, ale niektóre fragmenty były opisane dość topornie i infantylnie, chwilami brakowało lekkości i subtelności w opisach czy dialogach.
"– Kiepska jesteś w te klocki.
– Te? – Jak gdybym nie wiedziała.
– Romans i liryczne peany."
Również zachowania bohaterów niekoniecznie mi pasowały do epoki, były zbyt swobodne, jakby nieskrępowane konwenansami, o których autorka jednak co jakiś czas wspomina. I tu również zdaję sobie sprawę, że to pozycja rozrywkowa, nie naukowa, ale przydałoby się trochę konsekwencji w budowaniu świata przedstawionego. Nie podobała mi się również narracja pierwszoosobowa z perspektywy Rosie ze zwrotami do czytelników. To jednak moja własna preferencja, nie jakiś duży błąd, wiem, że wiele osób lubi ten typ narracji.
Córka z Werony to powieść nastawiona na rozrywkę, i w tej kwestii sprawdza się ona bardzo dobrze – jest dość dynamiczna, wciągająca, ma odpowiednio zagmatwaną, pełną intryg i tajemnic zagadkę kryminalną, nieoczywisty wątek romansowy, a nawet kilka dość zabawnych scen (chociażby ze sztyletami, które Rosalina dostaje od kilku osób). Z tego względu i mimo pewnych niedociągnięć wspomnianych wyżej, ogólnie oceniam ją pozytywnie. Spędziłam z nią miło czas, wciągnęłam się, a nawet dwa czy trzy razy zaśmiałam. Ciekawa jestem też tego, co było dalej, bo autorka nie zakończyła jeszcze historii Rosie…
PS Okładka oryginału podobała mi się bardziej od polskiej, moim zdaniem bardziej też nawiązuje do historii… Zresztą zobaczcie sami:
tytuł: "Córka z Werony"
tytuł oryginału: "A Daughter of Fair Verona"
seria: "Daughter of Montauge" tom 1 (nie ma jeszcze polskiego tytułu serii, strzelam, że będzie to "Córka Montekich")
autor: Christina Dodd
tłumacz: Agnieszka Kalus
data wydania: 12 lutego 2025 r.
wydawca: Skarpa Warszawska
liczba stron: 352
kategoria: powieść historyczna/romans/kryminał
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem – współpraca reklamowa, barter.
Szkoda, że zabrakło klimatu tamtych czasów.
OdpowiedzUsuńTeż żałuję ;)
UsuńWłaśnie przez sztywne dialogi i brak klimatu tamtych czasów sobie odpuszczę. Też bardziej ujmująca jest okładka oryginału.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię i nie będę zachęcać ;)
Usuń